czwartek, 14 lutego 2008

Keine direkcione

Wycieczka krajoznawcza do "NRD" skończyła się z t-shirtem z esprit, "vanity fair", paczką kellogs i słoikiem pysznego masła orzechowego. Teraz będziemy mieli co na śniadanie, dla urozmaicenia.
Napatrzeć się nie mogę na czerwoną reklamówkę leżącą na moim niepościelonym łóżku.
Kupiłam sobie jak już na wstępie wspomniałam "Vanity fair" i będę czytać i to po niemiecku. Zobaczymy z jakim skutkiem. O ile czas znajdę. "Czy ma ktoś GPS'a?"
Póki co nawet językoznawstwo ciągle tylko leży na biurku. Co jakiś czas do niego zaglądam, ale bez skutku. Jakoś nie mogą mi wejść do głowy poszczególne homonimy, homosignifikaty i inne fonemy.

Za każdym razem jak jestem w Niemczech i widzę ulice o nazwie "Karl-Marks-Alee/Strasse" przypomina mi się jakiej dostałam ekstazy podczas "early morning september fog" przejeżdżając przez berlińską "Karl-Marks-Alee".
-Anek, patrz! Karl-Marks-Alee! Tu kręcili berlińską wersje teledysku U2 "One".
Wtedy jeszcze nigdy wcześniej, jak wtedy, te kafelkowe budynki przy tej jednej z głównych alei, nie zrobiły na mnie takiego wrażenia. Duże miasto budzące się do życia. Mgła opadająca na spękane starością budynki i okoliczne klomby.

Właśnie słucham "One". Rockowe piosenki o miłości tak oczywiście przedstawiają miłość, jako spełnienie dusz, ich wspólnotę. "Oczywista oczywistość". Może to jeden z wielu powodów czemu ludzie tak kochają rockowe ballady. "We one, but not the same". W walentynki ludzie właśnie pod takimi piosenkami piszą dedykacje dla swoich miłości.

Piosenki o miłości? Przychodzi mi parę na myśl. Oczywiście wspomniane "One", ale też "With or without you", piosenka, która może robić za przykład antytezy na lekcjach języka polskiego, refren piosenki "Window in the skies", który słucha sobie za każdym razem McDreamy jak mi strzałki wysyła, ale też "Pride. In the name of love". Trochę monotematycznie się zrobiło...Bardzo U2-towo. No to jeszcze dorzucę "Fields of gold" Sting, "Everlasting love", "I've just seen a face" The Beatles. Zapomniałabym na koniec o "Sweetest thing" też oczywiście U2. Miny Bono za każdym razem wywołują uśmiech na mojej twarzy. Nie ma to jak widok skruszonego faceta. Od razu wywołuje nie dosć, że uśmiech to też, małą satysfakcje.

W walentynki wzrasta liczba przyjęć do szpitali psychiatrycznych, nie tylko na Węgrzech...


Aparat jakby trochę lepiej, tzn powoli zaczyna łapać ostrość. Zdjęć z podboju Frankfurtu za dużo nie ma, a jak są to w komórce, na dodatek nie mojej. Póki co uraczę Was, znanymi przez niektórych już, zdjęciami z podboju Berlina we wrześniu.








Na marginesie, znów nie zdałam. Wiemy o co chodzi.

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

nie wiemy o co chodzi! :O chcemy wiedziec!

u mnie tez u2owo. dosc mocno, monotematycznie niby, ale oni monotemayczni raczej nie sa.
dalej sie nie moge pozbierac po uslyszeniu, ze 'new years day' bylo po czesci inspirowane walesa. szok.

tesknie.

Anonimowy pisze...

ano, wiem kto go zainspirowal do tamtej piosenki. pasowalo tematycznie.

*przytul* do trzech razy sztuka, za czwartym nauka! ;) dasz rade. moj chrzestny zdawal 13 razy. i nie zdal. wujek 8. i zdal. takze nie jest zle ;)

Anonimowy pisze...

Ciągle ten Bono i Bono:P przecież on wcale nie jest skruszony:P

zgadnij kto;)

Anonimowy pisze...

"Sweetest thing" był najpiękniejszym utworem, którego słuchałam podczas mojej pierwszej miłości;)
U2...po prostu uwielbiam!

Anonimowy pisze...

ostatni komentarz to ja napisałam, czyli Mariquita;)

Amnesty International