niedziela, 28 listopada 2010

Banały, banany

Zepsuł się nam telewizor i obawiam się, że, gdy moja współlokatorka odkryje ten fakt, wolę nie być w domu. Ja natomiast się cieszę, bo telewizje ogląda bardzo sporadycznie, nawet Fakty nauczyłam się już oglądać przez Internet. W każdym razie telewizor do szczęścia i egzystencji nie jest mi potrzebny. Mam wspomniany Internet, gdzie jest dr House i przede wszystkim mam radio.
Wróciłam do (tymczasowego) domu po weekendzie i pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam, były zakupy w Biedronce. Nie było by nic w tym nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że w koszyku znalazły się jogurty i mleko. Brak jakiś witamin, wapna? hu kers.
Kręgosłup mnie napier----, a jeszcze milion rzeczy do zrobienia, w tym nadprogramowe tłumaczenie @#$%^&*()_{$&*()
Po przyjechaniu, zorientowaniu się, że coś nie tak z TV, biegałam po mieszkaniu z mopem, bo samo się nie posprząta, jeśli ja tego nie zrobię.
Piszę banały, na dziś koniec.

sobota, 27 listopada 2010

@#$@#$%^(*_)*^%$

Jest kurwa tak źle, że kurwa gorzej być nie może.

sobota, 25 września 2010

Ticket to ride

Wróciłam. Już jakiś czas temu. Jednak tylko fizycznie, bo myślami wciąż jestem gdzieś daleko.
Ostrava, Hannover, Paryż, Bruksela, Haga, Amsterdam, Brugia, Waterloo, Antwerpia, Wiedeń.
Godziny spędzone w pociągu, niesamowite ilości przeczytanych w międzyczasie książek i godziny przesłuchanych nowych płyt i bootlegów U2.
Do tego rozmowy. Jak żyć, dlaczego nie pić coca-coli, czego lepiej nie jeść na śniadanie, o wyższości roweru nad samochodem etc, etc...
Chcę sierpniowe dni, kiedy kropelki deszczu delikatnie dotykały moich policzków i ulewy, podczas, której niezmordowani i powiedzmy, pełni sił chodziliśmy ulicami Wiednia. Chciałabym znów siedzieć zrozpaczona przemoknięta do suchej nitki w zajeździe Wellington pod Waterloo, czy też słuchać opowieści pewnej Belgijki w Brugii o jej ojcu Polaku i historii jej rodziny. Do tego dziwnie jest zostać wziętą za Irlandkę...
Szkoda tylko, że Bośnia i Hercegowina znów musiała zostać odłożona. Nie jest mi dane wybrać się w tamte rejony. Jak chociażby ten cholerny telefon 3? 4? lata temu "Cześć, ale ciężko się do ciebie dodzwonić. Chcesz jechać do Rumunii?". Nie, nie pojechałam wtedy.

Chciałabym znów wyjechać. Znudziłam się już, znudziłam się jednym miejscem. Nie chcę znów czekać roku.

Nigdy nie sądziłam, że będę z uśmiechem na twarzy wykrzykiwać słowa "Every breath you take", ale skoro ma się wreszcie wymarzone słuchawki nauszne Pioniera to nie ma innego wyjścia.

Maliny, kryminały Mankela, filmy z Kennethem Branagh w roli głównej, herbata owocowa, która stoi koło komputera od wczoraj, kartka ze Stockholmu, niemiecka ulotka NDR2... I pająki z Marsa.

czwartek, 2 września 2010

It's all right, it's all right

No i wróciło. Całe, szczęśliwe i pełne emocji bo zobaczyło Boniasa. O! Tyle i aż tyle.


sobota, 29 maja 2010

Forever and ever

Jak na razie emblematy, heraldyka, semantyka słowa i obrazu mnie znudziły. Krótka przerwa.
Kręgosłup boli niemiłosiernie, ale dzięki temu zapominam o nodze. Odstawiłam lekarstwa na bok. Wczorajszy wieczór spędziłam wybierając jakieś nowe aplikacje na iPhona. Oczywiście nic nie wybrałam. Nauczyłam się włączać telewizor. Zrobiłam jakiś postęp. Na pytanie taty czy oglądałam wczoraj telewizję, odpowiedziałam, że tak, Wiadomości, a potem poszłam do góry. Czasem mam wrażenie, że traktowana jestem jak zagubione dziecko przynajmniej, w najlepszym wypadku z chorobą sierocą. Głos Matta Berningera nastraja mnie dość pesymistycznie, w każdym razie nie tak, żeby być wulkanem energii i radości. Może czas lepiej wrzucić do odtwarzacza poczciwą trylogię berlińską?



Obiecaliśmy sobie kiedyś, że pojedziemy na Glasto. Szkoda, że takiego Glasto z Bowiem, Elvisem Costello, Coldplay podczas jednego festiwalu już nie będzie.
Już niedługo będziemy musieli pakować nasze plecaki i namioty i biec na pociąg.

wtorek, 27 kwietnia 2010

Intensywność zieleni

Zdecydowanie najlepsze pomysły na napisanie czegokolwiek przychodzą mi w środkach komunikacji miejskiej.
Kiedy miałabym powiedzieć jak wyglądał Berlin po upadku muru to powiedziałabym, ze tak jest obecnie BP. Jest folwarcznie, trochę brudno, miejscami zabawnie. Secesyjne budynki z obdrapanym tynkiem, a pod nimi Cygan sprzedający skarpetki za jedyne 100 ft.
Ten folwark kaze mi wrócić do wspomnień z dzieciństwa i Trójmiasta. Tam na bazarach mozna było kupić nowe filmy Disneya po angielsku, wciśnięte między produkty z NRD, a kozaki, które kupował Zbigniew Hołdys.
Powtarzam, ze momentami denerwuje mnie tutejsza mentalność, brak uporządkowania, znalazłoby sie wiele takich rzeczy, ale tak pięknej wiosny jeszcze nie widziałam. Przede wszystkim tak pięknej wiosny. Jej piękno widać nawet kiedy ma się za sobą stare fabryczne zabudowania na Csepel a przed sobą najbrudniejszą część Dunaju.
Trawa ma niesmaowicie intensywny kolor.

sobota, 20 marca 2010

Lucky old Sun in my sky

Wiosna! Balaton tak piekny jest przed sezonem, na wiosne.

Od 117_2003


Od 117_2003


Od 117_2003


Od 117_2003



Od 117_2003


Od 117_2003

poniedziałek, 8 marca 2010

Arszenik i Steven McQueen

Nocne rozmowy Polaków.
Osoby dramatu: my, czyli ja (Higany) i Iś.
Miejsce dramatu: tu, dla Was tam.
Czas dramatu: dochodzi powoli pierwsza w nocy.

I: A jak się okaże, że ona rozumie po polsku? (o naszej niepolskojęzycznej wspólokatorce) Jeszcze wsypie nam arszenik do jedzenia.
H: Zacznę wszystko wąchać.
I: Arszenik ma migdałowy zapach?
H: Tak... Nie będę jadła nic co pachnie midałowo i tak smakuje... Albo kupię sobie szczura, któremu będę dawać wszystko do spróbowania...
I: Stevena McQueena?
H: Tak! Kupmy Stevena McQueena! W Camponie jest sklep zoologiczny...!
I: Już lecę, pędzę...

Steven McQueen to był gość...


Update 8.03.2010
Rozmowa z rodzicielką przez gadu-gadu:

Higany 15:57:20
no tak, ale to nie zmienia faktu, ze sie fajnie ubierasz
Mama 15:57:46
a czyzby kasa sie ci skonczyla ze mi kadzisz
Higany15:58:27
co prawda zalpacilam dzis za akademik, ale to nie znaczy, ze mi sie kasa skonczyla

Ja nie mam więcej pytań...

środa, 3 marca 2010

Promyczek Słońca*

Odbiło mi na punkcie historii Królika i to nie byle jakiego Królika, bo berlińskiego.

Ich bin ein Berliner! Powtarzając za JFK.
Nie prosze państwa, nie jestem pączkiem.

I love this city even doesn't ring me.

Nieprzespana noc, Hiroszima i Nagasaki razem wzięte, a ja mam ochotę zaraz skonstruowac jakąś bombe atomową. Nie wytrzymam, chcę się wyspać.

Nie tęsknię, nie mam za czym? Nie chcę po prostu tęsknić. To nie tęsknię. Tatę chcę zobaczyć, to na bank.
Wiosna idzie. Cieplej się robi. Można chodzić w duży okularach przeciwsłonecznych i z uśmiechem na twarzy. Zacznę się uśmiechać.


*cóż za debliny tytuł.

wtorek, 16 lutego 2010

Personal responsibility, wersja emigracyjna

Nad modrym Dunajem czytam książkę o prowincjonalnych Niemczech i coś mi to przypomina. Może nie dokładne miejsca, ale okolice, bliskie memu sercu, bo pamiętające słodkie czasy dzieciństw. Co, że niemieckie, co, że przygraniczne, że mało polskie, ale jednak dziecięce, te lepsze. Choć szczerze nie mogę powiedzieć, że teraz jest gorzej. Nie ma po prostu tej beztroski. Nie mieszkam już z rodzicami, nie wpadam jak zgłodnieję do babci na obiad lub na cokolwiek, bo babcia zawsze coś tam ma i mi odgrzeje zupkę lub co bądź. Tak teraz myślę, że świadoma, od dawna planowa,a bo już od czasów licealnych wyprowadzka z rodzinnego gniazda, teraz jest dla mnie jak znalazł. Nie zachwycam się wolnością, nie łapię jej łapczywie. Przyjmuję nowe, "emigracyjne" doznania, jako dalszą cześć tego, co się zaczęło. Jasne, że tęskno, za mamą zwłaszcza i za myślą, że nie będę czekać na tatę z małym bukiecikiem na lotnisku i, że byłoby to niebawem. Zresztą, to tylko jakieś 3 tygodnie więcej, które zlecą, zanim się obejrzę, a to on będzie na mnie czekał, a potem na niemieckiej autostradzie będziemy śpiewać sobie "One love, one life, oneeeee". Mam nadzieje, że zleci, choć nie chcę z drugiej strony żeby zleciało, chcę poznać nowych ludzi z grupy zajęciowej. Przypominają mi się też dobre czasy Londynu, Ramsgate. Wtedy sama dałam radę, mając niespełna naście lat. Jakoś nie jest mi specjalnie smutno. Nie mam parcia na wielki powrót, ale chciałoby się na weekend wpaść do domu, a nocami uczyć się z C. do kolokwiów. Nie martwię się, nie smucę się.

To była część sentymentalna. Teraz będzie część- ojej, jak tu dziwnie!

Akademik- przemilczę, turo rudi- pyszności, ludzie- zależy. "Katyń" po węgiersku i zdubbingowany Jan Englert- cudo i miód, nawet tak nie raziło. Aha, nie mogłaby być sobą, gdybym nie zaczęła z zapałem opowiadać o historii Polski i o tym, jak to wielka była od morza do morza. 

Update 18.02.2010

Lista osobista:

1. Ultraviolet U2

2. Wake up Dead Man U2

3. Tryin' to Throw Your Arms Around the World U2

4. Bullets Archive

5. So weit Urbs

środa, 27 stycznia 2010

Personal responsibility

Pamiętacie scenę z "Misia" z kotłowni? "Pani kierowniczko, ale jest zima, to musi być zimno". Dziś w PKS zimno jak diabli, kierowca mówi, że jest przecież włączone ogrzewanie, a szyby od środka zamarznięte chyba przez przypadek... No to za telefon do dyrekcji PKSu w G., która jak pan z kotłowni informuje, że "przecież jest ekstremalnie zimno, to musi być zimno!". No błagam! PKP przy PKS to jakiś Shinkansen. Jestem jedyną chyba osobą, która nie narzeka na pociągi...

A właśnie, co do pociągu, ucięłam sobie w czasie podróży przemiłą pogawędkę z pewną dziewczyną. Zagadnęła mnie, bo zobaczyła, że czytam pewien podręcznik, który przypomniał jej o czasach studenckich. Miła rozmowa, o studiach, o tym, że się doktoryzuje, pytania o wykładowców, bo a nuż miała z tymi co ja mam, mimo, że inny wydział, o wyjazdach zagranicznych etc. Przemiła osoba i przemiła rozmowa.

Wciąż pobrzmiewa mi w uszach, chodzi za mną i nie daje o sobie zapomnieć koncert Archive w Poznaniu. Personal responsibility, personal responsibility, personal responsibility... Dużo nowych kwałków, do tego kapitalne wizualizacje, ale też "Fuck U", no i taki "Again" na Encorach, jakiego jeszcze nie słyszałam, zwalił mnie z nóg i nie tylko mnie. Zespół kolejny raz pokazał, że koncertowo są niewiarygodni.


piątek, 15 stycznia 2010

Jimmy Page

Na koniec "fantastycznego" dnia i ogólnie rzecz ujmując tygodnia wytężonej pracy umysłowej spaliłam patelnie... No o mały włos spaliłam. W każdym razie kuchnia była szara od dymu, a do tej pory, mimo usilnego wietrzenia całego mieszkania, unosi się w powietrzu taki nieprzyjemny zapach spalenizny. To wszystko przez ksero na wydziale! Siedziałam blisko pół godziny na ławce przed czytelnią czekając na moje ksera, kiedy mogłabym zabrać teczkę pana mgr do punktu ksero przy wydziale, ale nie, nie chcieli mi jej wydać. W każdym razie z obiadu nici wyszły, stołówkę mi zamknęli...Co prawda mogłam pójść na placki po drugiej stronie ulicy, czy też na obiad wegetariański, ale już zrozpaczona, wróciłam do domu, bo po drodze musiałam kupić owoce, dużo owoców. Zresztą kolejny raz kotlety sojowe z kiełkami... Chciałam normalny obiad! 

Zresztą miałam w planach zakupy, nowe słuchawki do iPoda, może nowa płyta... Szczerze, nie miałam na to siły.

Teraz siedzę, niczym dziecko z chorobą sierocą słuchając piątkowej Listy Osobistej Metza z Jimmy Pagem w roli głównej. Na ten wywiad, na listę Jimmy'ego napalałam się od początku roku, kiedy to pan redaktor ogłosił, że ma się takowy pojawić na antenie jedynego, słusznego radia. 

piątek, 1 stycznia 2010

Lista Osobista wersja mało osobista

Włączam Metza (piątkowa LO) a tam U2. Zresztą ShoutBoxowa grupa zaraz jeszcze gotowa jest uwtorzyć trzyosobowy fan club pana redaktora. Zakochałam się w The Last Shadow Puppets, a to wszystko przez Adama Claytona i jego commute to studio in France. Film do obejrzenia na Facebooku na profilu U2, wystarczy dobrze poszukać.
My mistakes were made for you i śnił mi się McDreamy. Jechaliśmy tramwajem, o zgrozo!
Wczorajszy DJ- the best DJ ever! Było The Last Shadow Puppets, U2 spejalnie dla mnie, The Clash, Stonesi, The Beatles, Porcupine Tree...

Słucham My mistekes were made for you i namyśl mi przychodzi riwiera francuska, wakacje, cabriolet...Smash to smithereens.
Zrobił się leniwy wieczór. Ja lubię takie leniwe wieczory. Wtedy można włączyć sobie na DVD film, czy koncert.

Zepsuło nam się w kuchni radio- tragedia. W sobotę jedziemy kupować wieże.

Moja dzisiejsza lista osobista:
1. The Last Shadow Puppets "My mistakes were made for you"
2. The Clash "London Calling"
3. John Mayer "Gravity"
4. U2 "New Year's Day"
5. The Verve "Bittersweet symphony"

Amnesty International